06.08.2010
05.08.2010 godz.19:00 port Lyseboth Dopływamy. Lysebotn to nie miasto , nawet nie wieś, być może przysiółek liczący zaledwie 19 mieszkańców, z których 4 zajmują się obsługą elektrowni. Oprócz nich mieszka tam sezonowo kilka osób zajmujących się bardzo nietypowym zajęciem, które wywarło na nas wielkie wrażenie.
Na miejscu niespodzianka.
Spotykamy dwóch polaków. Przyjechali tu samochodem do jednego z nielicznych na świecie ośrodków szkolenia BASE jumperów. Trudno to zajęcie nazwać sportem, nawet jeśli doda się że jest on ekstremalny. BASE jumping polega na skakaniu z malutkim spadochronem z wysokich obiektów na które można wyjść o własnych siłach.
Nie dajemy się na mówić na takie zabawy, ale mamy wspólny cel , Kjerag.
Umawiamy się że wywiozą nas do schroniska na szczycie fiordu a z tamtąd już tylko 2 godziny na piechotę do „kamyczka”.
Nikt z nas do końca nie zdawał sobie sprawy że coś co nazywaliśmy wycieczką, będzie w istocie wysokogórską wyprawą przez trzy przełęcze. Rzęsisty deszcz, strome podejścia, śliskie trawersy, brak zabezpieczeń i gęsta mgła, trudności możemy sobie tłumaczyć nawet zmieniającą się pogoda. Przede wszystkim brak naszego przygotowania i słabe rozeznanie spowodowały że z 2 h. zrobiło się 4.
Głodni i zdyszani dotarliśmy do celu.
Chmury rozstąpiły się jak na zamówienie i naszym oczom ukazał się niebywały ogrom skał.
Gdzie okiem sięgnąć tam surowe granitowe grzbiety fiordów potrzaskane plejstoceńskim lodowcem.
Rysy, kary, torfowiska i wszędzie nagie głazy.
Tysiąc metrów pod nimi fiordy wypełnione wodą, która stanowi naturalną drogę dotarcia do jedynych zielonych terenów na styku doliny i gór.
Czujemy się jak dawni Wikingowie, pomimo zmęczenia jesteśmy zdobywcami.
Każdy z nas robi sobie pamiątkowe zdjęcie na ostańcu Kjerakboltn.
Sycimy się jeszcze chwilę tymi obrazami i pora wracać.
Na dole nasz Dunajec. Kawałek polskiej góralskiej ziemi.
Żartujemy, że Górlole wyszli w morze, żeby se pochodzić po górach.
Owocem tych żartów jest poważny wpis w dzienniku jachtowym o zainicjowaniu „Wysokogórskiego Klubu Żeglarskiego”, wszak takich wysokich miejsc, do których można dopłynąć nie jest wcale mało.
Może oprócz sztormiaka i gumowców, warto zabrać jeszcze plecak i dobre buty ?
Węzły żeglarskie nie wiele się różnią, a liny to właściwie mogą być te same.
Konkluzja tych rozważań nie jest istotna.
Byliśmy zmęczeni, po prostu padliśmy. Na następny dzień wyruszamy do Tau. Trochę bardziej oswojeni, jeszcze raz patrzymy na fiord.
|